Bożydar Iwanow: Nie można być dobrym komentatorem bez umiejętności pisania dobrym językiem

Czy Czesław Michniewicz to dobry wybór na selekcjonera reprezentacji Polski? Jak przez laty zmieniało się dziennikarstwo sportowe? Jaka jest przyszłość tradycyjnej prasy? Czy komentator musi umieć dobrze pisać? M.in. te kwestie poruszam w rozmowie z Bożydarem Iwanowem, dziennikarzem i komentatorem Polsatu Sport. 


Bartłomiej Malec: Nie sposób rozpocząć rozmowy od tematu wyboru nowego selekcjonera reprezentacji. Jak oceniasz powołanie na to stanowisko Czesława Michniewicza? 

Bożydar Iwanow: Dobrze. Wydaje mi się, że jest to trener, który doskonale przygotuje nasz zespół pod kątem strategii i taktyki na dwa najbliższe marcowe spotkania, bo dysponuje „narzędziami”, które na krótkim dystansie powinny dać efekt. Choć – zawsze jestem tego zdania – najwięcej zależeć będzie od samych piłkarzy – ich formy czysto sportowej, podejścia mentalnego a przede wszystkim zdrowia, także tego związanego z covidem. Trener wpływa na wynik podobno w granicach 20 procent. A tak – przepraszam za określenie – głupiego składu jak Sousa na Węgry Michniewicz nie wystawi. Czy projekt „Czesław” wypali na dłuższą metę tego nikt nie wie. Dlatego pewnie wiele decyzji zostanie podjętych dopiero po dwóch meczach w marcu. 


Cezary Kulesza dość długo zwlekał z wyborem nowego trenera. Czy aby nie za długo? 

B.I.: Nie był zdecydowany na żadnego z kandydatów więc długo badał tak zwany „rynek”. Ja nie mam z tym problemu, choć moim pierwszą myślą po „dezercji” Sousy był Adam Nawałka ale też wpadłem na niełatwy do realizacji pomysł, aby pracował właśnie z Michniewiczem, w tandemie. Podejrzewam, że wielu z kandydatów upierało się przy podpisaniu dłuższej umowy, a Kulesza chciał tego uniknąć. Mecz w Moskwie wpłynie bowiem na wiele spraw i wyobraźmy sobie co czekałoby trenera z długą umową gdyby przegrał ten pierwszy bój. Gdyby był to Nawałka i on i Kulesza w naszych realiach nie mieliby życia....


Z Czesławem Michniewiczem mamy według Ciebie większe szanse na pokonanie Rosji aniżeli z Paulo Sousą? 

B.I.: To na pewno. Oferta z Flamengo dla Portugalczyka to „dar niebios”. Sousa pewnie jest niezłym trenerem klubowym, ale po prostu nie poradził sobie z rolą selekcjonera, która zwyczajnie go przerosła. Jego błędne decyzje personalno-taktyczne zabrały nam przede wszystkim rozstawienie w barażach i możliwość rozgrywani pierwszego meczu u siebie. Wahadła w roli Puchacza i Joźwiaka czy Bereszyński na stoperze, gra na trójkę napastników z Andorą w Warszawie albo na jednego ze Słowacją na EURO i tak mógłbym wymieniać jeszcze długo. I choć wiem, że część piłkarzy twierdzi, że przez jego czas nasza kadra sporo zyskała to ja uważam, że więcej straciła. Niestety. 


Czesław Michniewicz był jednym z ekspertów Polsatu podczas Euro 2008. Jak wspominasz tamten czas w Austrii i Szwajcarii? 

B.I.: To mistrz anegdoty i ciętej riposty, osoba inteligentna, ciekawa, z którą nie sposób się nudzić. Dlatego też przy pracy z kadrą, gdzie ważne są elementy relacji interpersonalnych, te cechy będą szalenie ważne. Kilka dni zgrupowania, rozmowy, właściwa umiejętność przekazania założeń, poczucie humoru, pozytywna „pompka” to kwestie, które w tak krótkim czasie Michniewicz wprowadzi. Na EURO odpowiadał za analizę taktyczną, którą przygotowywali wymiennie z Michałem Probierzem. Z tego co pamiętam skomentował też kilka meczów. Praca z nim to wielka przyjemność, a także nauka postrzegania piłki. Potem jeszcze kilka razy spotykałem się z nim na stanowisku komentatorskim, między innymi wtedy, gdy pokazywaliśmy Ekstraklasę. Zawsze było to przyjemnie doświadczenie. 


Bożydar, chciałbym z Tobą porozmawiać o dziennikarstwie. Rozpoczynałeś w latach 90-tych. Jak przez ten czas zmienił się ten zawód? 

B.I.: Gdy spotykając się z młodzieżą podczas różnego rodzaju warsztatów opowiadam im, że zaczynałem w czasach raczkującego Internetu i braku telefonii komórkowej nikt nie może w to uwierzyć. Dziś dziennikarstwo bez tych dwóch elementów nie byłoby w stanie istnieć. Będąc w RPA na Mistrzostwach Świata w szermierce przekazywałem relację do gazety telefonicznie – przez aparat stacjonarny w biurze prasowym. O konkretnej godzinie dzwoniono do mnie, a ja po prostu dyktowałem tekst. Zbierając wyniki 3 ligi śląskiej na tabelki do magazynu Gol w TV Katowice musiałem obdzwonić wszystkie kluby typu MK Katowice, Górnik Pszów, itd. – nie można tego było znaleźć w „necie”, bo go wtedy jeszcze nie było. Przygotowując się do komentowania finału Pucharu Intertoto – Bologna – Ruch „życie” uratował mi Henryk Górecki ze „Sportu”. O tym, że mam do zrobienia ten mecz dowiedziałem się .. dzień wcześniej. W tamtych czasach nie miałem szans zobaczyć żadnego spotkania Bolonii, nigdzie. Heniu, który od lat tworzył w „Sporcie” rubrykę „Ligowa Europa” przygotował mnie do transmisji. Do dziś jestem mu dozgonnie wdzięczny. 


Dziś dziennikarzem może być każdy. Parę kliknięć i gotowe. To szansa dla tego zawodu czy wręcz przeciwnie? 

B.I.: Dziennikarzem można zostać łatwiej niż kiedyś, to na pewno. Gdy zaczynałem swoją pracę była jedna telewizja, dziś miejsc pracy także w tego typu mediach jest mnóstwo. Pytanie jest inne: jakim być dziennikarzem. Czy opiniotwórczym czy odtwórczym? Możliwości i miejsc do działania jest zdecydowanie więcej niż kiedyś, to fakt. Więc to niewątpliwie szansa dla wielu młodych ludzi, którzy marzą o tym, by realizować się w tym zawodzie. Jest łatwiej o praktykę. Kiedyś było kilka gazet, radio, jedna telewizja więc dostać się gdzieś nawet na staż było zdecydowanie trudniej i wiele osób po prostu „odbijało” się od niektórych drzwi. Dziś samych portali jest więcej niż kiedyś możliwości. Świat poszedł do przodu także w tej dziedzinie.  


Jak widzisz przyszłość tradycyjnej prasy? Nie ma co ukrywać, że w ostatnich latach nakłady gazet sportowych kurczą się… 

B.I.: Żałuję, bo sam jestem ich zwolennikiem i czytelnikiem. Będąc na meczach w Hiszpanii zaopatruję się w 4 dzienniki: dwa katalońskie i dwa madryckie, grube na kilkadziesiąt stron, z potężną dawką wiedzy. Tam też przeżywają lekki kryzys, ale ciągle się sprzedają. W każdej kafejce leży po parę sztuk, bo ludzie chodzą na kawę, colę czy kanapkę, siedzą przed czy w lokalu i czytają Marcę, Asa, El Mundo Deportivo albo Sport, to samo w Portugalii. A ta jest przecież zdecydowanie mniejsza nie tylko od Hiszpanii ale i Polski. Także „da się”. Dla mnie gazeta to wciąż papier ale wiem, że jestem już wymarłym pod tym względem pokoleniem. 


A jak Ty się odnajdujesz w nowych mediach jako doświadczony dziennikarz? 

B.I.: Radzę sobie (uśmiech). Choć jestem raczej lekko a-techniczny jestem w stanie coś nagrać i wysłać np. na nasz portal polsatsport.pl, choć jeżeli podróżuję to jednak najczęściej z operatorem i jego sprzętem także do tak zwanej „zsyłki” materiałów telewizyjnych. Ale wiem, że są koledzy, którzy łączą się np. live przez smartfony. Mają statywy, oświetlenie, mikrofon, stają z miejsca wydarzeń i nadają samodzielnie. Takie mamy czasy...


Czy uważasz, że nowe i tradycyjne media mogą “żyć” ze sobą w symbiozie czy będą zawsze stanowić konkurencję dla siebie? 

B.I.: Transmisji z meczu nie zrobisz „chałupniczo”, do tego potrzebny jest większy sprzęt, ludzie, itd. A sport to przede wszystkim ciągłe transmisje. Widz wymaga coraz lepszej jakości przekazu, mnóstwa kamer, odpowiedniego obrazu, itd. Wydaję mi się, że tradycyjna telewizja tak szybko nie „umrze” mimo, że streaming internetowy wchodzi z coraz większą mocą, choć wiemy, że z przekazem bywa różnie...


A co było pierwsze u Ciebie: chęć pisania czy komentowania?

B.I.: Chyba to drugie. Choć komentowanie to też pisanie. Naczynia połączone. Moim zdaniem dobrym dziennikarzem komentującym nie możesz być bez umiejętności napisania czegoś dobrym językiem. To pobudza też wyobraźnie. Cieszę się, że odnajduję się w wielu formach tego zawodu. To też powoduję, że ciągle mam chęć, pasję, lubię pojechać gdzieś z kamerą, zrobić reportaż, dłuższy albo krótszy, napisać felieton, komentarz albo poprowadzić serwis informacyjny.   


Pewna mądra osoba powiedziała mi kiedyś, że aby dobrze pisać, trzeba dużo czytać. Zgodzisz się z tą tezą? Jaka literatura jest ci najbliższa? 

B.I.: Kiedyś na pewno czytałem więcej niż kiedyś, szczególnie będąc w podróży. Dziś jednak mam coraz więcej obowiązków – także przez to, że kiedyś jechało się zrobić tylko mecz, a dziś mamy dziesiątki innych obowiązków będąc w delegacji, bo nośników jest dużo więcej. Nie mam jednego gatunku, który preferuję. Ostatnio przeczytałem długo odkładaną i mającą już kilka lat biografię Tysona. Teraz zamierzam się zabrać za książki – prezenty – od teściowej. Piłkarskie – jedna o taktyce, druga o historii piłkarzy z Argentyny. 


Jesteś nie tylko dziennikarzem, ale także - a może i przede wszystkim - komentatorem sportowym. Wielu powie, że jest zawód łatwy i przyjemny. Wiem, że Ty masz zupełnie inne zdanie… 

B.I. Przyjemny bo robisz to co cię pasjonuje, czym żyjesz od wczesnych lat dziecięcych. Czy łatwy? Skoro to kochasz to z pewnością nie tak trudny, jak wiele innych zawodów, które musiałbym wykonywać gdyby nie było mi dane robić tego czym się zajmuję już prawie 30 lat. Ale musiałbym się z czymś innym zmierzyć, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Może w coś innego też bym się wkręcił?


To jednak chyba taki zawód, w przeciwieństwie do stricte dziennikarstwa, który mimo całej rewolucji technologicznej nie zmieni się aż nadto. A może się mylę? 

B.I.: Nie zmienił, bo ciągle jednak wiąże się z pisaniem. Notatki robię jednak ciągle długopisem na kartce, dopiero później przelewam to na klawiaturę w komputerze. Zmieniło się to, że kiedyś chcąc opisać np. ligowy mecz musiałeś na nim się znaleźć. Dziś wszystko możesz zobaczyć w telewizji lub Internecie. Ja jednak ciągle lubię być na miejscu wydarzeń, tylko wtedy jesteś w stanie oddać to wszystko, co dzieje się podczas wydarzenia. Wiele osób się dziwi, że jadę gdzieś mimo, że mogę obejrzeć coś nie wstając z kanapy. Ale to uznaje właśnie za dziennikarstwo. Trzeba być na miejscu – jeśli się da – żeby być rzetelnym. 




fot. polsatsport.pl 

Brak komentarzy:

INSTAGRAM FEED

@soratemplates