Znów chadzam wieczorem ulicami.
Unoszę się do góry ponad chodnikami
Latarnie powoli gasną. Wszystko usypia.
Ja powoli kroczę. Mało kto mnie mija.
Widzę bezdomnego. Coś do mnie mówi.
Jak statek bez kapitana swe horyzonty zgubił.
Na ławce przy fontannie całuje się para.
Ani wieczór ani ciemność im nie przeszkadza.
Idę szeroką drogą- pusto wszędzie wokół.
Idąc tak zamyślony trąbi na mnie samochód.
To nie moment pustki, ja wciąż kontempluję.
W końcu wydobywam z siebie to co czuję.
Jest jesień. Liście wciąż spadają z drzew.
Gdzie się podział ten cudowny natury zew ?
Szybko się ściemnia. Ja nie mogę siedzieć.
Muszę wyjść, by na parę pytań sobie odpowiedzieć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz