Szczęść Boże i ratuj się, kto może

Szczęść Boże i ratuj się, kto może. 

Wyniki wyborów to istna katastrofa. Karol Nawrocki z tak wysokim poparciem – mimo wszystkich kontrowersji wokół jego współpracy z Panem Jerzym? To się naprawdę trudno mieści w głowie. A Trzaskowski wygrał pierwszą turę? Kto na niego głosował? Ale to nie wszystko… Skrajna prawica zdobyła niemal 21%! Część sfrustrowanych, gorzej sytuowanych, mniej wykształconych Polaków oddała głosy na Grzegorza Brauna i Sławomira Mentzena. Tłumoki! 

Można byłoby tak do jutra, bo obrażanie elektoratów trwa w najlepsze. Ale teraz na serio. 

Z rzeczy mniej istotnych, ale nadal wymownych – blisko 60% wyborców wciąż trzyma się duopolu PO-PiS. Interesująco będzie obserwować, jak obydwie strony próbują przekonać do siebie wyborców kandydatów z dalszych miejsc. Choć nie wszystkich – Szymon Hołownia zadeklarował poparcie dla Trzaskowskiego jeszcze przed ogłoszeniem wyników, czym – zdaniem wielu – pokazał raczej bezsens swojego miejsca w polityce, niż siłę.

Z mojego punktu widzenia – interesujące jest też to, jak bardzo media wpływają na decyzje wyborcze. Starsi wyborcy, korzystający głównie z tradycyjnych mediów, głosują w większości na dwóch głównych kandydatów. W grupie 60+ liderem jest Nawrocki (44,8%), a tuż za nim Trzaskowski (42,6%). Tymczasem wśród najmłodszych (18–29 lat), konsumujących głównie media społecznościowe i YouTube, dominują zupełnie inne postawy: dystans wobec systemu i duża potrzeba wyrazistości. Efekt? Mentzen z wynikiem 34,8%, a tuż za nim Zandberg – 18,7%.

Najwięcej emocji wzbudził jednak wynik Grzegorza Brauna – 6,34%. Dodając do tego 14,8% poparcia Mentzena, otrzymujemy mocny sygnał sprzeciwu wobec obecnego porządku. Dla wielu to szok – żaden sondaż nie przewidywał takiego rezultatu Brauna. Nie mówimy więc o niespodziance, ale wręcz o politycznej sensacji.

Braun zyskał poparcie 1,2 mln Polaków, a Mentzen prawie 3 mln. Zamiast próbować zrozumieć, co za tym stoi, wiele osób od razu szuka sposobów, by tych wyborców wyśmiać czy napiętnować. Tymczasem warto się na chwilę zatrzymać.

Wysokie poparcie dla polityków, którzy uchodzą za kontrowersyjnych lub skrajnych, to sygnał – wyraz frustracji wielu osób, które czują się wykluczone z debaty publicznej. Ludzie ci słyszą, że czegoś nie wypada mówić, że trzeba być bardziej świadomym, poprawnym, wrażliwym. Że nie wolno im powiedzieć, że ktoś jest ładny lub brzydki, lubić discopolo, czy przeklinać, bo to już „nie przystoi”.
W tę przestrzeń wchodzą politycy – jeden cyniczny, drugi przedstawiający się jako wolnościowiec – którzy mówią rzeczy niewygodne, bez autocenzury. Dla wielu wyborców to nie kwestia pełnej zgody z ich programem, ale raczej ulga, że ktoś wreszcie mówi głośno to, co oni czują. To daje poczucie siły, obecności, reprezentacji. Radykalizacja nie wynika zawsze z chęci destrukcji – często to odpowiedź na wykluczenie z języka i dyskursu.

Obelgi rzucane w kierunku młodych ludzi z małych miast są nie tylko nieuprawnione, ale i przeciwskuteczne. Elity, intelektualiści, media głównego nurtu – cała ta szeroko pojęta „bańka” – musi zrozumieć, że nie tędy droga.

Więcej dialogu, mniej zawstydzania. Więcej edukacji, mniej nakazów. Mniej cancel, więcej zrozumienia. Nie – nie dla Brauna i jego ekscentrycznych zachowań, ale dla jego wyborców. Bo jeśli dalej elity będą traktować ludzi z góry, to się obudzimy się w kraju, w którym to właśnie głos z dołu zacznie decydować o wszystkim.

I niekoniecznie będzie to intelektualny głos, ale na pewno donośny.



Brak komentarzy:

INSTAGRAM FEED

@soratemplates